Strona:Wacław Anczyc - O dawnym Zakopanem.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żarzone sztaby metalu. Ostatki tych hut zilustrował jeszcze Stanisław Witkiewicz w swojem nieporównanym opowiadaniu «Na przełęczy».
Zanim jednak sięgnę do ówczesnej topografii Zakopanego, muszę powrócić do dziejów podróży w Tatry, która dla nas, dzieci, przedstawiała niesłychany urok.
A więc przede wszystkim udaliśmy się z ojcem na Kleparz na wyszukanie «fury». Kleparz ówczesny stanowiła gromada małych, przeważnie parterowych, często drewnianych domków, zajazdów, garkuchni i szynkowni. Tu się odbywały co wtorek i piątek targi włościańskie. Nie było wtedy oczywiście ani Akademii Sztuk Pięknych, ani piętrowych domów murowanych. Ówczesne drobnomieszczańskie środowisko Kleparza odmalował wybornie Michał Bałucki w swoich «Typach i Opowiadaniach Krakowskich».
W drewnianej stajni zgodziliśmy furę i mieszkanie u gospodarza z Zakopanego Wojciecha Jaczaka (przezwał się po ślubie Sierocki od nazwiska swej żony, bo nazwisko «pikne» lepiej się mu widziało). Z Wojciechem, wysokim i zgrabnym góralem, zawarliśmy potem długoletnią i zażyłą przyjaźń. Teraz obiecał nam przysłać konie za kilka dni, bo właśnie wyjeżdżał nazajutrz z umówionymi gośćmi do Zakopanego. Taka podróż kosztowała wtedy sześć «papierków» (guldenów), tj. 12 koron, a to za dwa dni drogi z Zakopanego po gości do Krakowa i dwa dni z powrotem! Później już «znacznie podrożało», bo wypadło płacić osiem guldenów za furę.
W kilka dni potem zajechał przed dom zamówiony Wojciech wczesnym rankiem, w śliczny dzień lipcowy, ozłacający różowym wschodem Marjacką Wieżę. Ojciec z Wojciechem zaczęli pakować rzeczy. Czegóż w tej wielkiej dwukonnej furze, okrytej białym płótnem, niebyło! A więc woźnica, dwoje rodziców, czworo dzieci i służąca. No i całe kufry i paki pościeli i zapasów. Trzeba bowiem było zabrać na całe lato warsztat kuchenny, garnki i rondle, talerze i szklanki, cukier i mąkę na cały czas pobytu, różne kasze, wiktuały i przyprawy. Wojciech ostrzegał, że w Zakopanem jest tylko mały sklepik Riegelhaupta, gdzie oprócz gwoździ, podków i batów mało co więcej się znajdzie. Olbrzymia fura Wojciecha połknęła wszystko. Z pościeli ułożono siedzenia, a paki i kufry zniknęły w głębi obszernego wozu.
Dla nas chłopców najważniejszą jednak była mała skrzyneczka, zawierająca mnóstwo niezbędnych «na wakacje» przedmiotów. A więc były tam «koziki» czerwone i zielone, nabyte po 3 centy w kramach dominikańskich, ogromny zapas wędek i haków «na ryby», krzesiwka z krzemieniem i hubką do rozpalania ognia na wycieczkach. Dalej łuki i strzały oraz długie żelazne szydła-dzidy, których można (i trzeba) użyć w razie napadu zbójców, o co przecież w Tatrach nie trudno. No i mnóstwo innych bardzo potrzebnych drobiazgów. Tej paczki pilnowaliśmy przede wszystkim i wbrew przykremu lekceważeniu zajętych pakowaniem rodziców, umieściliśmy ją wreszcie pod