Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
172

Wybiła nakoniec piąta godzina. Pan Osborne pociągnął gwałtownie za sznurek od dzwonka i zawołał do słu żącego:
— Niech podają objad!
— Pan Jerzy nie wrócił jeszcze z miasta — wymówił nieśmiało służący.
— A cóż mi tam do pana Jerzego? Wszak ja tu jestem panem a nie kto inny! Dawać natychmiast objad!
Amelja drżała ze strachu; panny Osborne i miss Wirt przesyłały sobie wzrokiem telegraficzne depesze. Gospodarz domu włożył ręce w kieszenie i przeszedł do sali jadalnej. Całe towarzystwo postępowało za nim, a jedna z panienek szepnęła w drodze:
— Co to jest? co to ma znaczyć?
— Że papiery spadają zapewne — odpowiedziała miss Wirt.
Pan Osborne odmówił głośno benedicite, co wyglądało na przekleństwo raczej aniżeli na modlitwę; poczem wszyscy zasiedli do stołu, tylko miejsce Jerzego było niezajęte.
— Hicks, odnieś tę zupę do kuchni — powiedział po chwili pan Osborne tonem grobowym — nikt jej nie może wziąć w usta. Marjo, odprawisz jutro kucharkę.
Amelja drżała jak liść. Pan Osborne zaczął robić jakieś uwagi o rybie, kiedy drzwi się otworzyły i Jerzy wszedł do sali. Nie mógł przyjść wcześniej, bo jenerał Daguilet go zatrzymał; nie chodziło mu zresztą ani o zupę ani o rybę, wszystko mu wydawało się doskonałem i wybornie przyrządzonem. Przy żartach i wesołości Jerzego łatwiej było doczekać się końca o-