Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie zrobiłbyś mi, książę, zaszczytu wypicia ze mną szklanki wina?
Lulejka udał, że nie słyszy go wcale.
Wszystkie jego wejrzenia i czułe słówka zwracały się jedynie do hrabiny Gburyi-Furyi, a stara zarozumiała baba puszyła się jak paw z radości, sądząc, że wdziękami swemi oczarowała przyszłego następcę tronu.
Chwilami Lulejka pochylony ku niej, wyśmiewał się z Bulby tak głośno, że Gburya-Furya kokieteryjnie uderzała go wachlarzem po ręku, chichocząc:
— Fe, fe! jak możesz być tak złośliwym, kochany książę! jeszcze cię gotów usłyszeć.
— A niech słyszy, tem lepiej! — odpowiadał Lulejka już zupełnie głośno.
Król i królowa nie zwracali uwagi na niestosowne zachowanie się Lulejki, bo królowa była trochę przygłucha, a król chlipał i smakował każdy kąsek tak hałaśliwie, że zagłuszał wszystkich. Po obiedzie obie królewskie Moście zdrzemnęły się na dobre w swoich fotelach.
Widząc to, Lulejka zaczął w trójnasób kpić z księcia Bulby, a chcąc go do reszty ośmieszyć w oczach dam, postanowił go spoić. Zaczął więc dolewać mu raz po raz, to piwa, to wina szampańskiego, to ciężkiego miodu, to likierów i malagi. Bulbo nie lubił wylewać za kołnierz, więc pił potężnie. Ale i Lulejka przebrał nieco miarę, przepijając parę razy do księcia Bulby. To też kiedy nareszcie zjawili się w salonie, zachowywali się obaj niewłaściwie; śmieli się nie w porę i pletli niedorzeczności. Ale też obaj ciężko za to odpokutowali, o czem będzie wkrótce mowa.