Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jestem pewien, że Angelika nie byłaby się tak chętnie pozbyła zaręczynowej obrączki, gdyby była poczuła, że niepozorny ten pierścionek jest cudownym darem Czarnej Wróżki, ofiarowanym niegdyś matce Lulejki. Pierścionek ów miał władzę zjednywania serc i miłości człowiekowi, który go miał na dłoni, serc męskich, — jeżeli nosiła go kobieta, kobiecych, — jeżeli był w posiadaniu mężczyzny. Ojciec Lulejki uwielbiał wprost żonę swoją i od zmysłów odchodził z żalu i rozpaczy w czasie jej choroby przedśmiertnej, od chwili jednak, gdy biedna kobieta, czując zbliżający się zgon, włożyła pierścionek na paluszek maleńkiego podówczas Lulejki, zobojętniał dla niej nagle, a całą czułość przelał na synka. Przez pierwsze lata pobytu Lulejki na dworze Walorozy, wszyscy kochali go niewymownie i przepadali wprost za nim, ale później Lulejka oddał pierścionek swój Angelice i natychmiast ku niej zwróciły się hołdy i uwielbienia wszystkich, a jego zaniedbano zupełnie. Taka była cudowna moc pierścienia.
— Tak jest — powtórzyła z naciskiem Angelika — wkrótce przybędzie ktoś, kto obdarzy mnie stokroć piękniejszemi klejnotami od twoich jarmarcznych śmieci.
— Dość tego! — przerwał Lulejka, a oczy jego ciskały błyskawice — zwracam Waćpannie pierścionek, — to mówiąc, zdjął zaręczynową obrączkę z palca i podał ją księżniczce, ledwie jednak popatrzył na nią, osłupiał ze zdumienia: zdawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy w życiu.
— Co to jest? czyżby to była ta sama dziewczyna, którą uwielbiałem przez lat tyle? Gdzież ja oczy miałem? że nie widziałem... nie, naprawdę, Angeliko, przecież ty jesteś trochę zezowata!