Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w drzwiach uchylonych ukazała się twarzyczka Rózi, — książę Lulejka zapytywał śpiesznie:
— Ah Róziu, Róziu, czy nie wiesz, jak się ma dzisiaj księżniczka Angelika?
A Rózia odpowiadała:
— Jej Książęca Mość ma się dobrze, dziękuję Waszej Wysokości.
Słysząc te słowa, Lulejka wzdychał ciężko i szeptał do siebie: — Ah, gdyby Angelika była chora, jabym się pewnie lepiej nie miał!
I znowu po chwili pytał: — Powiedz mi, Róziu, czy księżniczka nie pytała się dziś o mnie?
I znowu odpowiadała Rózia:
— Jeszcze się nie pytała, proszę Waszej Wysokości;
albo:
— Właśnie kiedy szłam na górę, Jej książęca Mość ćwiczyła się w nowym utworze na klawicymbale, proszę Waszej Wysokości;
albo:
— Właśnie jej Książęca Mość zajęta była rozsyłaniem zaproszeń na bal jutrzejszy, więc nie mogła mówić ze mną, proszę Waszej Wysokości.
Poczciwa Rózia codziennie wynajdywała nowe usprawiedliwienie dla braku serca i obojętności księżniczki, a pragnąc z całej duszy szybkiego wyzdrowienia księcia, zaczęła mu przynosić rozmaite przysmaki (naturalnie bez wiedzy D-ra Piguliniego). Najpierw kilka łyżek malinowej galaretki, potem ćwiartkę kurczaka pieczonego, to znów móżdżek cielęcy w winnym sosie i za każdym razem zapewniała, że przysmaki te przyrządziła Angelika własną ręką i kazała odnieść księciu wraz z najczulszem pozdrowieniem i zapewnieniem o swej pamięci.
Ledwie Lulejka to usłyszał, odrazu się poczuł