Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z boginią piękna złote dzieląc łoże —
Mógł-że on zdradzić?... Nie, to być nie może!“

„I komuż teraz biedna mam uwierzyć,
Skoro mię zatruł i szyderstwa dolał
Ten, co poezji światy chcąc rozszerzyć,
Zapragnął oka mego — i co wolał
Zapał kobiety cyrklem zysku zmierzyć —
I sprzedał imię moje — i przebolał,
Gdy padła w niwecz razem sztuki chwała...
A jam go prawie już na pół kochała!“

I w wielkim bolu omal niepamiętna
„Precz!“ zawołała i zmężniałą dłonią
Uderza rzeźbę w marmurowe tętna —
I kona „Litość“ ze zranioną skronią,
Robota dłuta i serca odświętna,
A białe szczerby na parkiecie dzwonią
Pogrzeb „Litości“, co pierś swą rozwarła
Dla skier słonecznych a w prochu umarła...

A z gruzów rzeźby, rozbitej w kawały,
Nikły odłamek z wiadomym napisem:
„Kochaj i pracuj!“ sterczał na wzór strzały,
Jak snop zbożowy nad rozbitym flisem.
„Nie! nie pojmuję całej tej kabały,