Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —

Umieram z niecierpliwości.
A „Stokrotki“ tak skomlą radośnie i tak się cisną do mnie, aż mi się chce płakać czegoś...
„Pa“ musiał znowu przyjść późno, bo „Ma“, kiedy przyszedł na śniadanie, nie dała się pocałować i wyszła z pokoju.
O, jabym już całe życie się gniewała. I właśnie na złość, kiedy mąż przychodzi późno, to i jabym przychodziła jeszcze później, jeździłabym na bale, tańczyła, chodziła na maskarady, do teatrów. Oho! znalazłabym zawsze kogoś, ktoby mnie odprowadzał. To nie takie trudne.
Przecież tej doktorowej z pierwszego piętra to zawsze towarzyszy ten wysoki blondyn... Już się „Ma“ nawet tem gorszy.
A jakby mi mąż robił wymówki, to powiedziałabym zimno, nie patrząc na niego: „Co, mój mężu? Dobrze, mój mężu? Jak chcesz, mój mężu!“ Ciekawą miałby minę i napewno oduczyłby się przychodzenia nad ranem.
Teraz dopiero rozumiem, co ciocia zawsze mówi „Ma“:
— Kobieta, jeśli chce być szczęśliwą, musi sobie męża wychowywać i urabiać. Od pierwszego dnia nie pozwalać na żadne wybryki i trzymać go żelazną ręką... Obietnicą pieszczoty można mężczyzn zaprowadzić chociażby do zbrodni!...
Ciocia miała trzech mężów, no i tak ich urabiała... że pomarli! Ale swoją drogą ma racyę, bo