Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakoweś dusery, już cały w dygach, ukłonach i uśmiechach. Piękna twarz wyraziście odbijała jego wzniosłą duszę, oczy skrzyły się przytajonym ogniem, a pełne usta snadź prawiły wymownie, bo Luhlli spozierała na niego coraz łaskawiej i czulej.
Mówił szybko, często rozgarniając utrefione, bujne pukle, spływające aż na kołnierz zielonego fraka i gestykulując prawą ręką, jakby rąbał szablą.
Zaręba patrzał w niego gorącemi oczyma dawnego czciciela i czuł się po tem niespodzianem spotkaniu dziwnie skrzepionym na duchu i nie tak samotnym wśród rozbawionych tłumów.
— Więc i on z nami! Artylerya litewska nasza! — rozmyślał, ledwie hamując radość. Jął rozważać wszystkie dobre następstwa, płynące z tego faktu dla sprawy i wiązać je z ogólnymi zamysłami.
— Zatańcujecie wy niezadługo! — zaszeptał mimowoli, goniąc oczyma Sieversowych oficerków, jak wilk, drapieżnie i nieubłaganie. — I wnet się skończy to wasze psie wesele!
Srożyła mu się dusza, wzburzona tą rozszalałą, bezmyślną wesołością, panującą dokoła i widokiem zdradliwych jurgieltników, wyjawionych przez Woynę. Gonił za nimi przyczajonemi spojrzeniami, ważył każdy szczegół ich twarzy i brał w pamięć.
Iza przemknęła obok niego w tanecznym wirze. Nawet się za nią nie obejrzał, ale pierwszy raz w życiu spojrzał na kobiety z nienawiścią.
— Kukły piekielne! Zwodnice! — lał gorzkie słowa