Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzewski, wskazując jakiegoś oficyerka sprężonego pod oknem — miesiąc temu wziął kije za kradzież i pijaństwo, a teraz już błyszczy adjutanckimi bulionami.
— Cicho waść, nie pora na burdy! — zgromił go Prozor, podając mu rękę na powitanie.
Marcin, snadź nieco napity, zaszeptał z gorączkową swadą i uporem:
— Nie wytrzymam długo takiej hańby... ja żołnierz... nie ścierpię... żołnierze pójdą za mną...
Ale zamilkł pod surowym wzrokiem Prozora, którego Woyna odwiódł nieco na stronę, by mu powiedzieć:
— Bajędy o spisku wykoncypował Ankwicz, wiem na pewno.
— Rzetelnie dorabia się hańby! — odszepnął porywczo.
Czwarta, na którą wyznaczono posiedzenie, wybijała właśnie na zamkowym zegarze i wszyscy ruszyli zabierać miejsca w sali. Izba sejmowa tonęła w złocistych brzaskach, zwłaszcza górna jej część zdała się być ogarnięta pożogą, tak słońce grało tęczami w szkliwach pająków, w szybach i pozłotach, wydając zarazem zdumionym oczom tłumy rosyjskich oficyerów, rozpierających się po galeryach, miasto publiczności.
Ławy poselskie wnet się zapełniły, senatorowie wzięli swoje krzesła bliżej tronu, Tyszkiewicz zasiadł przy stole marszałkowskim, sekretarze i skryby w powinnych miejscach, Sejm już był zebrany w komplecie, gdy naraz wszystkie drzwi z hukiem się zawarły i stanęli w nich grenadyerzy, nikogo z sali nie wypuszcza-