Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prozor ledwie zdołał hamować gniew obrażonego uczucia wolności.
— Boże, aby obcy żołdak prawa nam dyktował! — jęczał, zaciskając pięście.
— Przysłowie powiada: »jak się człowiek przyłoży, to mu i w piekle niezgorzej«. Ale to nie prawda. Człowiek rodzi się do wolności, nie do kajdan — wyrzekł Zieliński.
Musieli wysiąść i przez plac zamkowy defilować ulicą wyciągniętych grenadyerów, bowiem w bramie oficyerowie czynili pierwszy przegląd nadjeżdżających. W progach sejmowej antyszambry stał generał Rautenfeld, a jego przyboczni sprawdzali najskrupulatniej bilety każdego z wchodzących. Całe również pomieszczenia sejmowe, przedsionki, bokówki, odwach, korytarze i galerye zajmowali grenadyerzy z nasadzonymi bagnetami.
Mirowscy, bez broni, wałęsali się po kątach, służąc jeno do posyłek z listami. Zakrzewski, któremu wypadała dzisiaj służba, pił z Woyną przy stole, gdzie zastawiano zimne dania, i rzucał głośno rozwścieczone uwagi o aliantach.
W przedsionku, mimo znacznej liczby osób, panowała przejmująca cichość, szeptano sobie na ucho, kręcił się Friese, rozdając jakieś karteluszki, niekiedy zaglądał Boscamp i przepadał za drzwiami kancelaryi sejmowych.
Zelanci przechodzili prosto do izby, pod gradem nienawistnych spojrzeń i uśmiechów.
— Imaginuj sobie, że ten drągal — mówił Za-