Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kruk krukowi oka nie wykolę! — szepnął Szydłowski.
— Cóżeście waszmość panowie uradzili? — zagadnął Prozor.
— Programat zwykły: oponować, zatrudniać i nie dopuścić uchwalenia plenipotencyi.
— A jeśli większość postawi na swojem i traktat z Prusami stanie?
Po krótkiem milczeniu podniósł się Mikorski i rzekł:
— Będziemy stawać w opozycyi względem każdej materyi deliberowanej, byle jeno Sejm przewlec jak najdłużej.
— A uchwalenie redukcyi wojsk odwlec choćby do Nowego Roku — Szydłowski dodał.
— Nasze zbawienie widzę tylko w przeczekaniu Katarzyny. Nie znam innego sposobu ratunku. — Jeśli przeczekamy, Polska się podniesie — twierdził Mikorski.
Zaczęli o tem traktować, lecz, że pora nadchodziła na Sejm, rozeszli się pokrótce, dążąc różnemi stronami do zamku.
Prozor, pozostawszy sam z Zielińskim, zapytał go poufnie:
— Zaręba upewniał mnie, jako nie wszyscy opozycyoniści w sprzysiężeniu...
— Zaledwie piąci. Nie wszyscy bowiem zawierzają azardom insurekcyi...
Pojechali na zamek, lecz, pomimo pustych ulic, jechali wolno, gdyż prawie na każdym rogu trzeba się było legitymować biletami wolnego przejazdu.