Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i szepcąc między sobą. Naraz Kimbar odezwał się żartobliwie:
— Mogą nas jeszcze pobrać pod straże i nie dopuścić na Sejm.
— Tego nie uczynią: brakowałoby potrzebnego kompletu do głosowania. Może się nam wydarzyć coś gorszego, jeśli jakiś Podhorski, albo i sam hrabia Ankwicz ogłosi nas na Sejmie za królobójców i zażąda sądu...
— Gdzież dowody? Gdzież choćby cień prawdy? — rzucił się niespokojnie Gosławski.
— Buchholtz może w potrzebie zaprzysięgnąć. Cóż znaczy dla Prusaków krzywoprzysięstwo! Zali w tem nie wypraktykowani? Zali nie gotowi na każdą podłość?
— Do tego nie przyjdzie, bo dzisiaj bagnety wymogą na Sejmie każdą uchwałę, jaka tylko będzie potrzebna Buchholtzowi — zauważył smutnie Giemniewski.
Za oknami zabrzęczała lira i jakiś dziadowski głos płaczliwie lamentował:

»Ach ty Potocki, wojewódzki synu,
Prodałeś Polszu i wsiu Ukrainu«.

— Szczęsny doczekał się rychłej sławy! — zauważył Skarżyński, zwracając uwagę towarzystwa na śpiew. — Szczególne, jak pospólstwo ma czucie słuszności.
Zasłuchali się w słowach piętnujących zdrajcę, gdy wszedł Prozor, oboźny litewski.
— Wiecie — zaczął od progu — nuncyusza zawrócili z pod Dominikanów, bo nie miał karty. Zrobiła się chryja, sam Sievers pojechał go przepraszać.