Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nienawiści do Prus. Którejś nocy wybito szyby Buchholtzowi, że musieli jego kwaterę opasać kordonami grenadyerzy Cycyanowa. Jakichś Niemców ledwie wyrwano z pazurów rozjuszonego tłumu. A co już dawało do myślenia, że w biały dzień pod Jezuitami spalono konterfekt króla pruskiego, a imiona jego sejmowych jurgieltników powieszono, przyczem uczynił się taki tumult i zbiegowisko, aż kozacy musieli się wdać z nahajkami.
Nienawiść powszechna wzrastała z dnia na dzień i każdego z podejrzanych o życzliwość do Prus, a w szczególności posłów, prześladowano wzgardą, iż chyłkiem, zaułkami przekradali się na Sejm, poniektórzy nawet pod eskortą. Poruszenie umysłów zdało się grozić jakimś powszechnym wybuchem zemsty, podsycanej nieustannie przez gazetki krążące z rąk do rąk i wierszyki. Codziennie znajdowano na murach ponalepiane karteluszki, pełne gróźb pod adresem sejmowej większości. Podrzucano je nawet w pojazdach i kościołach. Napróżno zatrwożony marszałek Moszyński kazał wyłapać podżegaczów, tyle się jeno dowiadując od Boscampa, że to jakiś mnich podjudza tłumy, jątrzy i do wszystkich ekscesów ręki przykłada.
Snadniej jednak pochwyciłby w locie jaskółkę, niźli jego złowił z pośród oddanego mu pospólstwa.
Rozgorączkowanie umysłów dosięgło już takiego napięcia, że zabawy i hulanki przestawały mieć amatorów; teatralne reprezentacye i koncerty odprawiały się przy pustych ławach, nawet zielone pola faraona ugorowały, zaś lękliwsi obywatele, znaczniejsi kupcy