Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziadowskie bicze. Szkoły każe dla nich zakładać i na prawie czynszowem osadza! Słyszane to rzeczy! — załamał ręce, stając niby posąg boleści. — Świegocą tam w główce, mój dziu, wróbelki, świegocą! Każdemu powiadam: kij to najlepszy dla nich nauczyciel! Ale teraz w modzie wolnoście, rewolucye i jakieś tam filozofie! A są już i takie głupie sawanty, co i o równościach z poddaństwem perorują!
— Dziękuję, właśnie należę do tego rodzaju — wyrzekł złośliwie, ale Rustejko, nie zbity z pantałyku, chytrze przeszedł na inne materye, wyciągając długą litanię przeróżnych utrapień i anegdot, powtarzanych co dnia w kółko. Aliści na wejście kniaziówny Kisielówny, znikknął i wyniósł się prędko. Kniaziówna, jakaś powinowata podkomorzyny i odwieczna rezydentka, chuda i skrzywiona niby pogrzebacz, z twarzą również haczykowatą, śniadą i starej wronie podobną, przybrana była modą z czasów ostatniego Sasa i pachnąca larendogrą, pomieszaną z kamforą. Z niemałym majestatem czyniąc honory domu, poprowadziła go na dalsze pokoje, pełne klatek z ptactwem i przeróżnych piesków, rozwalających się po krzesłach i kanapach; całe to bractwo, na jej widok, podniosło niesłychany wrzask. Zatkał uszy, obzierając się za jakimś ratunkiem.
— Snadź porucznik nie uwielbia bożych stworzeń — szepnęła nikłym głosikiem.
— Owszem: na rożnie, w bigosie i potrawach; gotowane, pieczone i wędzone. Na żywo mniej sobie w nich smakuję — zaśmiał się rubasznie.
— Szkoda, jako w obozach nie perfekcyonują się