Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój dom pod strażą jegierskich kordonów: kto się zjawi, tego zaraz ciągają na Horodnicę. Biegam, żeby ostrzedz naszych panów. Pana Krasnodębskiego nie puszczają ze stancyi, za przeproszeniem, nawet dla własnej potrzeby. Opowiadali na mieście, jak pana Łomżyńskiego wywieźli dzisiaj w nocy...
— Jeszcze nie, ale tak samo siedzi w domu pod strażą. Jakże się ma kapitan?
— Rano był u niego ksiądz Meier z Panem Jezusem.
— Co się stało? — strwożył się ogromnie — onegdaj zdawał się być zdrowym...
— Nie jest mu gorzej i dzisiaj — uśmiechnął się przebiegle. — Ale skoro jegry obstawiły wszystkie okna i drzwi, pan kapitan, wystrachawszy się o jakieś ważne papiery, kazał mi wołać księdza, jako niby do ciężko chorego... Juści, ksiądz wyniósł pod komżą co było potrza, ze Świętymi Sakramentami szedł, to któżby go śmiał podejrzewać! Pan Żukowski to fortelna głowa!
— Pozdrówcież go odemnie — wyciągnął rękę, którą Borysewicz uścisnął bez uniżoności, a z wielką atencyą i rzekł tajemniczo:
— Jeszcze ździebko postawszy pod kościołem.
Zaręba nie przywiązywał wagi do uwięzienia w domu Krasnodębskiego i drugich patryotów, gdyż była to stała metoda Sieversa, że przed każdą ważniejszą sesyą sejmową próbował teroryzować opozycyonistów, zmuszając ich więzieniem i groźbą Sybiru do głosowania z powolną sobie większością, wiernych ojczy-