Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może się dostać na turnus, a może się jeszcze uda przewlec, a może coś jeszcze przeszkodzi...
— Trumna gotowa i wieko zapaść musi, grabarze czekają — wskazał Cycyanowa, który stał w swojem wisky, niby na tryumfalnym rydwanie, powodując czwórką karoszów, obwieszonych brzękadłami; von Blum siedział przy nim.
Zapatrzyli się w sznur powozów, co, niby wąż migocący farbami, wyginał się w różne strony i sunął nieustannie — aż ćmiło się w oczach od przepychu strojów, pięknych dam, pióropuszów, brylantowych trzęsień, liberyi, zaprzęgów, złoceń i bezcennych koni, a pogodne twarze, wesołe spojrzenia, wybuchy śmiechów i niemilknące gwary rozmów, nie dawały nawet pozorów, jako już nad wszystkimi pobrzękują kajdany, jako to jeden z ostatnich dni wolności...
— Chwałaż ci, Fortuno! — zawołał naraz Woyna, kłaniając się uniżenie jakiemuś przejeżdżającemu personatowi o czerwonej, okrągłej twarzy i czarnych wąsiskach zawadyacko wykręconych. — Mój ojciec chrzestny i opiekun! Anim się go spodział teraz w Grodnie. To wojewoda sieradzki, Walewski. Lecę, żeby mnie kto nie uprzedził w służbach, ale o twojej sprawie nie przepomnę.
Zaręba poszedł na pocztę, spodziewając się tam znaleźć markietana, o którym szepnął ojciec Serafin, gdy przed Dominikanami natknął się na Borysewicza. Majster był prosto od roboty, zachlapany wapnem i w fartuchu; zrobił znak wtajemniczonych i skręciwszy do kościoła w boczną nawę, jął trwożnie szeptać: