Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odrzucił zuchwale, aż Narbutt poczerwieniał i syknął w alteracyi:
— Snadź edukacyę brałeś za trzodą, kiedyś grubianin!
— Co kogo boli, o tem mówić woli! — odciął kwestarz, pokornie schylając głowę, a podnosząc skarbonę.
Młodzież zaczęła się uśmiechać, Narbutt zaś, już do żywego dojęty, stuknął gałką laski w jego tonsurę i rzekł wymuszenie:
— Próżno tu czego szukać, kiedy huczy, jak w pustej stodole.
— Fronti nulla fides! — szepnął skromnie. — Zresztą, bitemu milczeć przystoi, bo jak mój przeor powiada: »szkoda balsamu do kapusty, a różanego olejku na buty«.
Tu już gruchnął śmiech powszechny, że aż się brali za boki, z czego korzystając, Bernardyn przysunął się do Zaręby i trzęsąc skarboną, szepnął:
— Kacper nie wrócił. Markietan czeka! — i odszedł zwolna, potrząsając skarboną i nie bacząc na kpiny, ni nawet dość przykre szturchańce.
Zaręba, pomimo zaniepokojenia o losy Kacpra, wysłanego do spenetrowania Merecza na okoliczność wyprawy Kaczanowskiego, pozostał jeszcze pod Kafenhauzem, przyglądając się nieskończonej defiladzie pojazdów, pora bowiem była przedwieczorna i wszystka socyeta wyjeżdżała na miasto zażywać chłodu i powietrza. Kłaniał się też co chwila znajomym: przejechał kasztelan z Izą i Terenią, Marcin zaś odprawował asystę