Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A małyż to jarmark w Grodnie! Każdy ciśnie się z czemś na przedanie. Szkoda jeno, że Sievers tanio płaci, a Buchholtz skąpy; będzie dużo zawiedzionych — podrwiwał z uśmiechem.
Jakoż w istocie Grodno w tym czasie, w połowie sierpnia, dawało frapujący obraz, jakby zbiegowiska ze wszystkich stron Rzeczypospolitej; przepełnione też było nad miarę, a wciąż jeszcze nadciągały całe karawany objuczonych powozów, bryk pod płóciennemi budami, jeźdźców i pieszych, że miasto huczało ustawicznym gwarem i turkotami.
A wśród ciżbiących się w ulicach wyróżniały się wojskowe kurty i zawadyackie miny oficyerów; jedni, mieniąc się być z brygad zagarniętych przez Moskwę, zabiegali o zaległe jeszcze z czasów bywszej wojny lenungi; drudzy suplikowali u sejmujących stanów o zaopatrzenie za wysłużone lata i poniesione rany; byli, którzy ściągali jeno dla zabawy, na poszukiwanie przygód i fortuny; ale byli i tacy, których delegowali towarzysze i żołnierze dla zasięgnięcia języka względem insukrecyi, do czego wojsko parło całą mocą serc wiernych ojczyźnie; tych znał Zaręba, zamieniając z nimi porozumiewawcze spojrzenia lub znaki.
Zasię poza tym tłumem szlacheckim, zalewającym Grodno, roił się jeszcze liczniejszy tłum pospólstwa: biedoty różnej, gemeinów, zbiegłych z pod bata chłopów, służby bez miejsca, ultajstwa i nawet ludzi wolnego stanu, szukających sposobów do życia; coś z nich przygarnęli łyczkowie, coś uwiesiło się przy pańskich