Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drgane i jakby z trudem powstrzymujące jakiś krzyk. Szła nieco pochylona, skupiona w sobie, jakby szła naprzeciw czegoś dawno wyczekiwanego. Jakieś wichry ją szarpały, jakieś myśli kłębiły się pod czaszką i pierś rozpierały czucia gwałtowne, gdyż bił od niej gorączkowy niepokój. Szła coraz prędzej, obtulając się nerwowo w złoty szal, spadający jej co chwila z ramion.
— Pamiętasz nasze spacery w Górach? — spytała, przystając nagle.
— Radbym o nich zapomniał — padła odpowiedź, nie poradził jej powstrzymać.
— Dlaczego? — rzuciła krótko, blednąc straszliwie.
Mróz przeszył mu serce, lecz zlitowawszy się jej bladości, rzekł spiesznie:
— Wydajesz się być zmęczoną, usiądźmy...
— Dlaczego? — powtórzyła, jakby wywołując cios, na który już oczekiwała z pochyloną głową i zamierającem sercem.
— Aby nie pamiętać twoich zdrad — uderzył kamiennym głosem.
Osunęła się na ławę, ukrytą w niszy szpaleru, łzawy żal wyjrzał z jej rozgorzałych oczu i czoło osnuwało się palącym cieniem wstydu.
— Chciałaś, tom ci rzekł. Zdradziłaś mnie, byłaś moją wobec Boga i przysiąg, ufałem ci, a poszłaś za innego! Zniewoliła cię przynęta bogactw i swawoli — ciągnął nieubłaganie. — Czy ty rozumiesz mowę nieszczęścia? Prawda, ciągłe bale, asamble i amuretki nie