Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeśli ważne okoliczności, a wujaszek dobrodziej rozkaże...
— Pojechałbyś do Petersburga, jako towarzysz tego, który powiezie traktat...
Oniemiałe oczy podniósł na kasztelana i znowu posłyszał:
— Bądź gotowy na każdy wypadek... wielu już zabiega o ten zaszczyt, ja pragnę go dla ciebie. Ani pary z ust o tem! Staraj sobie ująć ambasadora...
Powstały nagle rumory, liberya bowiem wnosiła spore łuby, z których Sievers jął wydobywać kosztowne suweniry i rozdawać je dzieciom wśród szalonych wybuchów radości; damy rozczulały się do łez jego wspaniałomyślną dobrocią.
— Chodźmy na promenadę — zaproponowała Iza — nie znoszę wrzasków.
Zaręba podniósł się posłusznie i poszli drożyną pod szpalerami.
Boguwole gwizdały im nad głowami, przelatując z drzewa na drzewo, cierpki zapach świeżo ciętych bukszpanów drażnił nozdrza; słońce było już nizko i chłód zawiewał od pól. Szli w milczeniu, często podnosząc na siebie oczy, czegoś niepewni oboje, wzruszeni oboje, z rozkołatanemi sercami oboje. Coś nagle stawało się pomiędzy niemi, jeszcze nikłe, niby pajęczyny, jeszcze łamliwe i trwożne, ale już obmotujące ich jakby w kokon przeczuwań tego, co ma przyjść za chwilę. Zaręba poczuł, jako coś musi się stać niechybnie: powiedziały to jej oczy dziwnie świecące, a zarazem nieprzytomne, jej zadumana twarz, jej usta roz-