Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dały ci sposobnego do zastanowienia czasu — szydził uniesiony gwałtownym przypływem żalów. — Nie kochałaś mnie nigdy i kłamliwemi były twoje przysięgi, kłamliwymi twoje całunki, kłamliwem wszystko. Ćwiczyłaś się tylko na mnie, przymierzałaś na mojem sercu swoje zaloty, niby stroiki na kukle, dla zabawy jeno i wprawy!
— Sewer! — jęknęła — Sewer, menażuj mnie.
— Sponiewierałaś mnie, ale i sponiewierałaś siebie — syczał i ogarnięty szałem mściwego okrucieństwa, jął wymawiać wszystkie jej przewiny. Nie darował jej niczego, a cale niedobieranemi słowy smagał dziką, kąśliwą wzgardą. Przyszła mu nareszcie ta upragniona chwila zapłaty za wszystkie udręczenia i rozpacze. Oto siedziała przed nim z twarzą zalaną łzami, wystawiona jakby pod pręgierz, ledwie już żywa z bólu, lecz zarazem taka bezbronna, męczeńska i smutna, że naraz chwyciła go litość. Nie było już bowiem tamtej, pięknej i wyniosłej szambelanowej, damy królewskich salonów, nie było nawet tamtej, dawnej Izy z Gór, a jeno jakaś nieszczęsna dusza, bijąca się w męce, targana szponami zgryzot i rozpaczy.
Uląkł się własnego dzieła, nie wiedząc teraz, co począć, gdy ona podniosła na niego przełzawione oczy i przez błyskający tkliwością uśmiech szepnęła:
— Kocham cię, kocham cię zawsze!
Porwał się precz, jakby odtrącony strachem, tak jej niespodziewane słowa wydały się obłędne i zgoła niepodobne do wiary. Jakiś zawrotny dur go pochwycił, że stał, nic nie pojmując i wszystek w lodowatym