Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gant jucha godny pod morągowatą małpę albo dla rakarza.
— Jak pragnę szczęścia ojczyzny — replikował ktoś rozdrażnionym głosem — ależ waszmości arabczyki więcej przypominają cielne krowy, niźli konie, a ze łbów możnaby je brać za osły, uszy im przy łbach wiewają, niby chusteczki do nosa.
— Waszmość postponuje moje araby! Panie, bądź miłościw mnie grzesznemu...
Naraz ogromny śmiech wybuchnął, ktoś bowiem w drugim końcu stołu opowiadał tak trefne anegdoty, że co chwila zrywały się ryki i aż tupano z uciechy.
Jeden tylko Zaręba, gorzko nastrojony wynurzeniami Srokowskiego, siedział zatopiony w dumaniach, że przecież prawie cała socyeta, wypasająca się tutaj na ambasadorskim chlebie, to jurgieltnicy Moskwy. Powlókł smutnemi oczyma po twarzach spromienionych nasyceniem i osunął się, jakby jeszcze głębiej w serdeczne udręki. Oto już strzelają koncepty, już tłuste żarty, już bezmyślna wesołość się podnosi, już oblicza się śmieją, błogość dosytu rozpiera serca zadowoleniem i błyska w oczach.
Przecież Rzeczpospolita się wali, sądny dzień nastaje, a oni przy zastawionych stołach baraszkują z bezmyślnym śmiechem, przedają wolność za obiad, za dukaty, za ambasadorski uśmiech, za protekcyę w sprawie granicznej, za order, przez złość do poczciwszego sąsiada, często z obrażonej pychy, częściej z żądzy wyniesienia się nad drugich i chciwości, a zawsze przez