Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idziemy tańcować! — Woyna zjawił się niespodzianie. — Gdzieżeś się podziewał? Podkomorzyna obligowała, abym cię do niej przywiódł. Szybko awansujesz w jej łaskach.
— Nic mi po takiej szarży! — mruknął niechętnie.
Poszli wraz z drugimi ku pałacowi, który już z dala gorzał wszystkiemi oknami. Obok nich, wspierając się na młodym księżyku, wlókł się w ponurem milczemiu biskup Kossakowski.
— Przyszła mi genialna myśl — zwrócił się nagle Woyna do biskupa, który podniósł na niego chmurne i złe oczy. — Jako powinniśmy dać Polsce nowego defensora.
Biskup wstrzymał się na chwilę.
— Mamy bowiem dla Korony Stanisława; Litwa cieszy się swoim Kazimierzem, więc byłoby słuszną rzeczą dać Rusi — Jakóba!
Kossakowski parsknął śmiechem, ale milcząco słuchał krotochwili.
— Biskup Skarszewski — ciągnął dalej całkiem poważnie — dowiedzie czarno na białem i bardzo uczenie, jakie to cuda dzieją się w Polsce za sprawą nowego patrona! W jaki to nadziemski sposób rozmnaża się dobro poniektórych współobywateli, jak to koronne osły przemieniają się w mędrców i dygnitarzówi! I jakich to rubel zdobywa sobie żarliwych prozelitów. Nie spisać tych zasług i na wołowej skórze. Nuncyusz nas poprze w Rzymie, Jejmość Imperatorowa nie sprzeciwi się wyniesieniu swojego sługi, a Rzeczpospolita godnie nagrodzi szczerego przyjaciela. Wszak wciąż zapewnia, jako