Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do drzew koralowych, rozkwitały nagle niepojęte kwiaty wszelakich barw, jawiły się gwiazdy, wirujące zawrotną zręcznością, leciały kaskady szmaragdów, zacinały złote deszcze i rubinowe grady. Tysiące ogni wylatywały naraz z wrzaskliwym zgiełkiem, niby stada różnobarwnego ptactwa.
Towarzystwo, zachwycone tym wspaniałym widokiem, snuło się oniemiałe, niby cienie pól Elizejskich. Bo chwilami już się zdało niejednemu, jakoby Olimp zeszedł na ziemię z niedosięgłych wyżyn i oto w tych gajach czarodziejskich, pełnych błyskawic i grzmotów, błądzą wespół ze śmiertelnymi boginie, nimfy i dryady, w cichem rozmarzeniu szczęsnych upojeń. Niekiedy bowiem greckie tuniki, piersi obnażone i bose nóżki wyłaniały się nagle w świetlistych brzaskach, niby zawieszone w obłokach. Niekiedy tylko snuły się bladymi zarysami, jakby w gorączkowem majaczeniu, a chwilami wszystek kształt ludzki przepadał i panowały jeno ślepiące mioty barw płomienistych i cieniów.
Widowisko było tak piękne, że, kiedy dano znak odwrotu, opuszczano wzgórza z żalem, odwracając tęskne oczy na dogasające cudowności.
— Dwa tysiące dukatów ekspensu na dym i smród! — wyznał się ktoś głośno.
— A król co parę dni żebrze przez Boscampa o awanse! — zaszeptał drugi.
— Zaś niepłacone, bose i głodne wojsko rozłazi się, do domów, chociaż nieprzyjaciel w granicach Rzeczypospolitej — dołożył Zaręba, przysuwając się nieco, ale tamci zamietli wystraszonemi oczyma i pierzchnęli.