Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko, co czyni — czyni tylko dla naszego dobra. Mamyż nie uwielbiać takowej cnoty? Mamyż niewdzięcznością napoić serce tak czułe?
Zaręba buchnął śmiechem, ale biskup pogroził.
— By waści pierwej nie przycięto języka!...
— Złożę go wtedy, jako wotum, na ołtarzu niewdzięcznej ojczyzny.
— Waszmość ze wszystkiego czynisz krotochwilę.
— Zali nie krotochwili wszystko godne?
Biskup milczał, dopiero gdy wchodzili na taras, rzekł przyjaźnie:
— Proszę do mnie na obiad. Rad cię zobaczę, choćby zaraz jutro.
Woyna skłonił się dziękczynnie i, odprowadziwszy go do drzwi pałacu, wziął Zarębę pod ramię i zaszeptał żywo:
— Trzeba ci wiedzieć, że on nie cierpi Sieversa i szyje mu buty na wszystkie sposoby. Nienawidzą się obaj, chociaż stroją do siebie wdzięczne miny, jak w tańcu. Połknął mój haczyk, już ja go pociągnę.
— Nienawidzą się, ale obaj zgodnie pracują dla Semiramidy...
— Jeden trudzi się dla swojej pani, a za to ten drugi rwie, co się da, dla siebie i swojej głodnej familii. Nienasycony człowiek i przeto straszny! Wielu rzeczy się tutaj nauczysz, miej tylko uszy i oczy.
— Nie po tom ja wprawdzie przyjechał — odparł ostrożnie Zaręba.
— Szukasz fortuny? — postawił pytanie bez ogródek.