Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dłą lurę i nie mogę się doczekać, ktoby mnie wykupił. Staszek, każ dać temu szelmie prawdziwego wina.
— Cóż za ewenty wysupłały mieszek i popsowały humory?
— Wiadomo; zła karta i nieszczęśliwe amory. Primo: zgrałem się do nitki. Secundo: dostałem w pysk od sułtanki Ożarowskiego, co nie czyni dyshonoru i może się jeszcze nieraz zdarzyć. A tertio: deliberuję nad wielce ryzykownem przedsięwzięciem o grubym wagomiarze. Możesz mi waszmość dać ludzi, koni i pieniędzy?
— Jeśli okoliczności wymagają, dać powinienem. Cóż to za przedsięwzięcie?
— Dowiedziałem się, jako kozacy prowadzą od Warszawy całą kupę zwerbowanych gemeinów, ciągną nie traktem na Białystok, ale kluczą lewym flankiem i Niemen mają przejść pod Mereczem, cyrkulują na Wilno. Prowadzą też i konie wielkiej ceny i wozy srodze wypchane łubami. Łakomy transporcik!
— Waszmość masz na niego apetyt. Prawdziwy azard, można zapłacić głową.
— Jeszcze ją mocno czuję na karku. Żebym miał pewnych ludzi, a odbiłbym jak Bóg na niebie. Okazya zgoła wybrana.
O ludzi łatwo, trudniej o konie potrzebne do tego przedsięwzięcia.
— Żebym był przeczuł... Nie dalej jak onegdaj wyprawiłem całą partyę do Madalińskiego, przeszło czterdzieści koni, jakie tylko zdobyłem w Zelwie.
— Melduję pokornie — Staszek wystąpił w po-