Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winnej pozycyi — Mirowscy mają konie na paszy, właśnie nad Niemnem gdzieś przy trakcie kowieńskim, możnaby od nich pożyczyć konie, jak smoki.
— To jest przednia myśl, ha! ha! Spaniały fortel! Cały szwadron! Ha! ha!
— Tak, ale trzeba nad całem przedsięwzięciem dobrze podeliberować.
— Poco tu deliberacye? Wsadzić ludzi na koniki i jazda choćby dzisiaj na noc! Toby była sztuka! Gwardyackie konie, na królewskich obrokach wypasione, w sam raz przydałyby się nam dla sztabu. Koniuchom łby poskręcać i wszystko zwalić na aliantów! Proste, jakby strzelił. Jakbym ożył na nowo! Staszek, golnij sobie gorzałki, a nam każ dawać jeść i parę flach. Porucznik płaci.
— Przypuśćmy udanie, co waszmość pocznie z całym transportem?
— Bylem jeno Niemen miał za plecami, a dam sobie radę. Kraj tamten znam, jak swoją kieszeń. Pociągnę do moich Kurpików, a tam nawet dyabeł mnie nie wyszpera! Boże, jakżebyś nie pomagał Kaczanowskiemu! Boże! — gorączkował się, nie mogąc wysiedzieć na miejscu.
— Konwój może dać opór.
— Jeśli się nie pozwolą zażyć z mańki, to karabiny zrobią swoje, ceckał się z nimi nie będę. Właśnie resztak wypadnie im w Mereczu na przyszłą środę, t. j. 19 augusta. Zawierzył mi to sub sigillo mój serdeczny konfident, Iwan Iwanowicz Iwanow. Biedny oficyerek, płakał mi w żupan z rozpaczy, że musi opuścić swoją