Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Łacniej ci ozorem zbierać sopory z pańskich półmisków...
— A może tu wydrukowane naprzeciw generalności?
— Tyla nalepiają, że ktoby to wszystko wyrozumiał i zapamiętał.
— I generalność tego wzbrania. Sam widziałem, jak pod Dominikanami marszałkowscy zdybali na czytaniu starego Krygiera, zamesznika z ulicy Wileńskiej i powiedli. Rozpowiadano, jako dostał kije.
— Panowie się kłócą, a naród w skórę bierze.
— Wczoraj rozlepiali kartelusze, gdzie było na króla pruskiego, jako jest zdrajca, krzywoprzysiężca i najgorszy zbój.
— Nie lepsi ci, co pozór przyjaciół biorą i pod harmatami miasto trzymają — podniósł się z ciżby znaczący głos.
Obejrzeli się trwożnie w stronę Horodnicy, a ten sam głos dorzucił:
— Ale w Bogu nadzieja, że ich jeszcze naszatkują na psi bigos.
— Odstąp! — zagrzmiał naraz rozkazujący głos Staszka, który, wystrojony na warszawskiego franta, z lulką w zębach i trzciną w ręku, przepychał się zuchwale.
— Co to, przemówił dziad do obrazu, a obraz ani razu? — zaczął drwiąco. — Citoyeny wytrzeszczają ślepie na afisz, niby krowy na wrota kościelne i ani me, ani be! Hi! hi! ja wam w puste paty naleję oleju. Podsadźcie mnie, chłopcy, bo przez moje okulary nie