Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sem pokazał się na głównej sali jakiś mąż głośnej cnoty, jakby jeno dla ornamentu prezentowany lub modny cudzoziemiec. Resztę zaś komnat, biegnących amfiladą i bogato przystrojonych, przepełniał różnobarwny, strojny tłum: modne franty z nastroszonemi czuprynami, z gałkami lasek w zębach, pobrzękując pękami pieczątek i wisiorków, podpierały kominy; nie brakowało pomiędzy nimi alianckich oficyerów, ni pieczeniarzy, bywających wszędzie, gdzie się tylko kurzyło z komina, ni polowaczów nowinek, ni person zgoła zagadkowym procederem żyjących; sporo wiecznych suplikantów krążyło w cieniu znacznych osób, wyczekując okoliczności. Większość jednak zebranych była złożona z posłów sejmowych, konfidentów i powinowatych biskupa, cała zgraja zaprzedanych mu socyuszów, która żarliwie stawiała się bić czołem wszechmocnemu patronowi, brać instrukcyę działań, wyżebrywać łaski, chełpić się przewagami na sejmie i składać relacye co się dzieje u króla, co u Siewersa, co u Buchholtza i co u wszystkich dygnitarzów. Co chwila bowiem ktoś długo nakładał w biskupie uszy, lub wsuwał mu w rękę nikłe karteluszki. Musiała się obocznie formować jakowaś tajna narada, bo co znaczniejsze figury, jak Zabiełłowie, Giełgud, Narbutt, kasztelan, paru sejmowych jurgieltników biskupich, a nawet i Nowakowski, wyniosło się niepostrzeżenie w głąb pałacu.
Właśnie deliberował nad tem Zaręba, gdy stanął przy nim Srokowski, którego był poznał u Nowakowskiego i szczerze unikał i jął mu pleść niestworzone banialuki o politycznych konjunkturach i upadku ojczy-