Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czciwych wzywa powinność i honor. Wczoraj wieczorem był u mnie ojciec z księciem Karolem i hetmanem...
— Wojewoda! Książę »Panie Kochanku« i hetman Branicki — powtarzał w zdumieniu najwyższem imiona dawno pomarłych.
— Tak — potwierdziła spokojnym, szczerym głosem. — Niekiedy mnie odwiedzają. Otóż wczoraj nakazał mi ojciec przyczyniać się do dobrego skutku waszych zamierzań. Gotowych pieniędzy nie mam, gdyż dużo uwięzło w banku p. Prota Potockiego, zaś nad resztą kasztelan roztoczył swoją kuratelę, ale mam jeszcze swoje klejnoty, niechaj więc usłużą przeciw nieprzyjaciołom — wyjęła z szyfonierki pękaty worek z zielonego zamszu, zawiązany starannie i pod pieczęcią. — Miałam je posłać do Częstochowy — uśmiechnęła się, sypiąc sobie na kolana grad, jakby uczyniony ze stężałej tęczy. — Kapostas potrafi je dobrze sprzedać — przegarniała je końcem palców, lecz ze źle skrywaną lubością. Były tam w tej rosie różnobarwnej pierścienie w starożytnych oprawach, sznury pereł, zausznice, manele obsypane kamieniami, spięcia, guzy od kontuszów, szlify, pieczątki rznięte w rubinach, wysokie grzebienie ze złota, sadzone perłami, łańcuchy, balsamiki drążone w koralach i ametystach; było też sporo nieoprawnych kamieni. Nie bylejaka fortuna leżała w tej kupie złota i kamieni, polśniewającej cudnemi farbami.
— A możeby graf Moszyński kupił? On się lubuje w klejnotach — szepnęła, zsypując z powrotem. — Błyskotki to czcze i dziecinne. Jakże się ojciec ucieszy, kiedy mu zdam relacyę — dodała, wręczając mu worek.