Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nieszczęśliwy człowiek! — westchnęła, wskazując portret.
Nie odrzekł, nie śmiał jej czemś urazić, ona zaś, jakby nie pomnąc wyrzeczonego słowa, zaczęła się wyżalać na polskie barbarzyństwo, upadek ducha, nierząd, zanik cnoty, a ze szczególnym naciskiem na rozwiązłość kobiet i przedajność mężczyzn. Mówiła mądrze i powściągliwie, jak statysta, z czułością jednak serca pełnego sentymentów i troski o przyszłość ojczyzny i powszechności. Ujęła go tem niezmiernie, aż z uwielbieniem ucałował jej przecudne, prawie przeźroczyste ręce. Orzeźwiwszy się wonnością ze złotej balsaminki wyrzekła cicho:
— Wiem, co zamierzacie, i niech was Bóg błogosławi. Ratujcie ojczyznę i tego nieszczęsnego króla, póki jeszcze pora, ratujcie! — Głos jej obwisł i załamał się pod nawałą łez tryskających cienkim sznurem pereł.
Zaręba, nie wierząc własnym uszom, siedział w oniemiałej konsternacyi.
— Bóg ponad wszystko! zakrzyczała naraz papuga.
Obejrzał się i napotkawszy błyszczące oczy mnicha, poruszył się niespokojnie.
— To Hiszpan, nie rozumie ani jednego polskiego słowa — uprzedziła. — Nie zawierzaj tylko w niczem kasztelanowi, ani Izie — ostrzegła z naciskiem. — Wiem, jakoś całą duszą przylgnął do sprawy ratowania ojczyzny i gdyby mój Staś miał wiek odpowiedni, oddałabym ci go bez jęku: niechby poszedł, gdzie wszystkich po-