Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sznym fortelem moskiewskim werbownikom. Cała to historya.
— Nie ciekawym! I wszystko dezerterzy?
Zaczął chodzić po izbie.
— Z bywszej dywizyi ukraińskiej generała Lubowidzkiego; mało niewiele zdezarmowanych, boć większość bagnetami zapędzili w obcą służbę, więc kto poczciwszy, czekał jeno okoliczności do ucieczki. Chudziaki, wlekli się o żebranym chlebie, przebierali się tylko nocami, a lasami, wielu z nich padło po drodze, a wielu pochwytanych skończyło pod kijami, ale każden z pozostałych wart dziesięciu kantonistów. Powiadali, że niech jeno pójdzie głos o wojnie, to ani jeden żołnierz nie pozostanie pod obcym znakiem. I tak całe tysiące przedzierają się z najdalszych stron do korony. Nic to, że w Kijowie pochwyconych zbiegów obdzierają żywcem ze skóry, wplatają w koła i rozdzierają na ćwierci: któren posłyszał w sobie święty głos ojczyzny, tego i śmierć nie powstrzyma!
— A nie powstrzyma! — powtórzył, myśląc o czemś zupełnie innem.
— Gdzie pójdą?
— Pułkowi Działyńskiego brakuje trzystu ludzi do kompletu.
— Dobrze się składa, gdyż obiecałem, jako zaległą lafę dostaną w Warszawie. A po przysiędze, jeszcze dzisiaj mają wziąć po pięć dukatów.
— I trzeba mi do nich pojechać? — spytał nagle.
— Czekają i nie można zwłóczyć ani godziny, bo