Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odezwał się spokojnie Zaręba do Bluma, który patrzał jakoś podejrzliwie, ale odjechał bez słowa.
— Z paradą juchy eksportują na Sybir — mruknął Maciuś, oglądajac się za siebie.
— Gdzie Staszek? — Był wściekły, że dał się porwać pierwszemu wrażeniu.
— Znurował gdziesik ze strachu, ale taki obwieś nie zginie.
— Dyabli, mogłem się wkopać w ciężką kabałę — medytował i już nie pojechał za szambelanową do pani Dziekońskiej, tylko prosto do domu.
Kacper już czekał z relacyą, opowiadając z poczciwą chełpliwością o swoich werbowaniach, zabiegach i tryumfach.
— Ilu masz i gdzie kwaterują? — przerwał mu niecierpliwie.
— Stu dziesięciu w lasach poniemuńskich, ze dwie godziny drogi Niemnem. Łodzie już narychtowane, pojedziemy o północy, akuratnie w porę obluzu warty nad rzeką. Zobaczy pan porucznik co to za naród: chłopy wybrane i aż kwiczą do wrażego mięsa. Komendę nad nimi dałem Furdzikowi. Stary bombardyer z Połonnego. Wziął ich z miejsca za łby przy samej skórze.
— Gdzieżeś nałowił aż tyla? — z niepokojem spojrzał na zegarek.
— Trochę ojciec Serafin powyciągał z różnych dziupli, trochę wygrzebałem od grodzieńskich łyczków, gdzie się pozaszywali, a resztę odbiłem cale ucie-