Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wali na nas konnica — meldował Staszek — kozunie, eskortują kibitkę.
Już czarna chmara pędzących jeźdźców była o kilkadziesiąt kroków, gdy naraz wyrwał się z niej ogromny, rozpaczliwy krzyk:
— Pomocy! Ratunku!
Zaręba odruchowo chwycił za rękojeść i rzucił krótki rozkaz:
— Na lewo, zastaw baryerą, w konie!
Maciuś zebrał lejce, skręcił z miejsca, konie poderwał i runął koczem pod nadbiegającą kupę; równocześnie huknął strzał, dyszlowy u kibitki zwalił się na ziemię, reszta się splątała i powstał nieopisany wrzask i tumult.
— Ratunku! — zacharczał po raz ostatni przyduszony głos.
Zaręba ze Staszkiem skoczyli ku kibitce, ale zastąpiły im w porę rury karabinów, mur piersi końskich i rozwścieczony głos oficera:
— Z drogi! Sztafeta jej Imperatorskiej mości! Z drogi tam, bo każę strzelać!
Niepodobna było już marzyć o odbiciu wiezionego. Przyjechał Blum z towarzyszami, rozbłysnęły pochodnie, odcinano postrzelonego konia, zaś oficer eskortujący krzyczał, wymachując groźnie pięściami, ale Blum jakoś łacno go udobruchał i wkrótce kozacy zwarli się dokoła kibitki, świsnęły nahaje, oddział spiesznie ruszył i przepadł w nocy.
— Konie się zestrachały, ledwie powstrzymał —