Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leciała, lamentując w niebogłosy, pastuszka z rozwianymi włosami.
— Jest mleko! — wołał tryumfująco Blum — ale kto je wydoi?
— Naturalnie, że ja sama — oświadczyła rezolutnie księżniczka.
— Fe, ależ ona okropnie pachnie oborą! — krzywiła się pani Nowakowska.
— Nawet w romansach krowy nie pachną liliami — zauważył drwiąco Woyna. — Można ją wreszcie skropić wonnościami, to będzie bardzo poetycznie.
Jakoż istotnie wymyto jej wymiona larendogrą i całą zlano wonnościami ku powszechnemu roztkliwieniu a wielkiej uciesze służby. Szczególniej Staszek, stojący za swoim panem, wprost pękał od konwulsyjnego śmiechu.
— Proszę pana porucznika, bo się wścieknę... O mój Jezu, że to moje grzeszne oczy jeszcze się czegoś podobnego doczekały! O psia twarz! hi! hi!
Krowę wprowadzono ceremonialnie na rozpostarty kobierzec, służba przytrzymała ją za rogi, grzbiet i ogon, księżniczka siadła pod nią na stosie poduszek i wśród nabożnej ciszy zaczęła doić do jakiejś wazy.
— Boski obraz! Sublime! Czarująca! Invoyable! — sypnęły się naraz zachwyty, gdy księżniczka, nadoiwszy z pół wazy, uniosła ją do góry i zawołała:
— Kto pragnie, tego napoję prawdziwym nektarem!
Naturalnie zapragnęli wszyscy, lecz tylko niewielu