Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i podniósłszy go nad usta, przechylił się nieco w tył i jął wlewać w siebie wino.
Zrobiło się cicho, nawet muzyka umilkła, wszyscy się zbiegli na to widowisko, wlepiając w niego oczy, a on pił i pił, robiąc jeno grdyką i sapiąc, przechylał się coraz bardziej, aż wsparł się plecami o kobierczyk i ciągnął coraz wolniej.
Oczy mu już wyłaziły na wierzch, pot rzęsisty oblewał posiniałą twarz, żyły na szyi nabrzmiewały, niby postronki, a brzuch pęczniał z przerażającą szybkością.
Scena z krotochwilnej stawała się tak wstrętną, że damy pouciekały, zaś młodzież z niepokojącem biciem serca wyczekiwała tej chwili, gdy Kulesza dopił ostatniej kropli, antał odrzucił i zabełkotał:
— Nil admirari! Słowo się rzekło, kobyłka u płotu! Jasiu, czuwaj!
I zwalił się na trawę śmiertelnie pijany.
Pacholik czapkę z dukatami podsunął mu pod głowę i jął źdźbłem trawy ekscytować gardziel ojcowską, aż dobroczynny skutek nastąpił.
Wszyscy odsunęli się z obrzydzeniem, tylko jeden Staszek z dziwną troskliwością okrywał pijanemu twarz połą kitla, sięgając zarazem do dukatów, ale Jasio warknął groźnie:
— Nie ruszaj, bo po łbie oberwiesz!
I buńczucznie chwycił za szerpentynkę.
— Żeby się tylko nie dopił Królestwa Niebieskiego — kłopotał się Zaręba.