Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja stawiam za nim! — zawołał Blum, zawsze skory do azardów.
— I ja! i ja! — ozwały się liczne głosy. Otoczyli go ze wszystkich stron, zbiegły się nawet damy, rozpytując z ciekawością, coby się stało?
— Mości panowie, nóżki na stół! — krzyknął Woyna, sypiąc do jakiejś czapki swoje dukaty; za nim poszli drudzy, że po chwili zebrało się pięćdziesiąt cz. złotych.
— Przyjmujesz asan zakład? W puli jest pięćdziesiąt czątych!
— Przyjmuję! Pecuniae oboediunt omnia — wyrzekł uroczyście.
— Wypijesz — dukaty twoje, a nie, to pięćdziesiąt odlewanych bizunów wrzepimy aspanowi. Oto nasze warunki! — wyrokował stanowczo Nowakowski.
— Zgoda, ale baty na kobiercu. Szlachcic jestem, tak i waszmoście...
— Dobrze! Bierz się aspan do dzieła! Jużci, że na kobiercu! — wołano.
Odwrócił się, by rozpiąć pas i hajdawery, szablę wetknął w ziemię, zawiesił na niej czapę i zasiadłszy na trawie, kazał sobie podłożyć pod łopatki zwinięty w rurę kobierczyk.
— Te, chamy, odbijać szpunt! — krzyknął z góry na służbę.
Staszek wyciągnął go sprawnie i podał beczułkę.
Kulesza się przeżegnał, chwycił antał za wątory