Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dam, biorących udział w pikniku. Jeszcze nie przebrzmiały rzęsiste brawa, gdy Woyna zadzwonił laską w kryształową wazę od ponczu.
— Woyna odpowiada! Cicho! Woyna wnosi toast! — wołano zewsząd, otaczając go zwartem kołem.
Woyna wstał ociężale i podnosząc filiżankę, zawołał:
— Chciałem tylko prosić o cukier do czarnej kawy!
Po chwilowem osłupieniu, wybuchnęły szalone śmiechy, a Terenia, przypadłszy do Zaręby, zaczęła gorączkowo molestować:
— Mój złoty, niech Woyna odpowie Blumowi. Przecież Blum urządzał piknik i pił nasze zdrowie i należy mu się podziękowanie. Byłoby niepoczciwie. Niech pan idzie ze mną i prosi. Tylko prędko!
Rad nierad musiał jej posłuchać, ale Woyna, rozpowiadający właśnie jakąś facecyę, od której słuchacze pękali ze śmiechu, ani chciał słuchać o toaście.
— Jaki niedobry! Jaki niegodziwy! Jaki... powiem Marcinowi... niech on... — szeptała, połykając łzy i na piersiach szambelanowej wypłakała swój gorzki zawód, wyrzekając na wszystkich, przyczem dostało się i Zarębie. — To pan powinien. Zawsze oficyer odpowiada oficyerowi. Żeby był Marcin!... W Kozienicach to sam papa pił zdrowie huzarów!
— Żebym tu miał swoją bateryę, tobym im zawiwatował!
Pokazała mu koniuszczek języczka i ponieważ zabrzmiały pierwsze dźwięki angleza, wytarła śpiesznie