Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szarpał nim gniew i więcej nie bolała hańba, poczuł bowiem — jak kiedy chłop, gdy mu chałupę luty wicher rozwali, a dobro rozkradną złodzieje, czuje, stając na gruzach; w dolę swoją pojrzy, ogrom nieszczęścia zważy i nabrawszy tchu, splunie w garście, za topór chwyci a do podźwigania ruiny się weźmie. W tej chwili czuł tak samo i rozumiał, że czego się tknąć — próchno, zgnilizna od samego rdzenia, żrąca pleśń i ruina. Na nowo trzeba wszystko wznosić i od fundamentów.
Praca bezmierna, trud na całe pokolenia, nigdy końca wysiłkom i ofierze, ale rady już nie wiedział.
Chyba śmierć lub haniebne pęta niewoli.
Póki życia, póki tchu ostatniego — potąd walka nieubłagana i potąd nadzieja.
Są przecież, którzy czują tak samo i pragną tak samo; są, którzy już rozmierzają węgły nowego budowania, pracując nad niem żarliwie.
I pora nadchodzi, by krzyknąć: Którzy macie w sercach miłość i wiarę, powstańcie i lejcie krew swoją na zleczenie ran odwiecznych i odkupienia win!
Naraz odezwał się brzękliwy dźwięk gitary. Zaręba jakby ocknął. Sievers, Buchholtz i de Cachet siedzieli już razem pod portretem Imperatorowej, jakby w krwawym cieniu jej purpurowego płaszcza, a u nóg im pełzało żebracze mrowie, łaszące się o każdy ochłap łaskawości. Gitara znowu zabrzęczała i perlistą fontanną buchnął jakiś głos przecudny:
»Piacer d’amor più che un sol di non dura:
»martir d’amor tutta la vita dura.