Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dałbym za niego życie! — zawołał gorąco i szczerze.
— Aż tak! — uśmiechnął się drwiąco. — Przyjdź do mnie rano, to ci zdam relacyę z dzisiejszego pikniku. Bądź zdrów i życiem tak nie szastaj!
Poleciał za Żukowskim, dopędzając go dopiero na placu Zamkowym. Kapitan, mimo strasznego upału i choroby, szedł pieszo.
Przedstawił mu się i usilnie proponował swój kocz.
— Mieszkam daleko, bo lubię długie promenady — odpowiedział chłodno Żukowski — lecz Zaręba nalegał tak serdecznie, aż musiał się zgodzić.
— Wybaczy waszmość moją chałupinę, ale niepodobna było w tym ścisku nająć godniejszej kwatery. To mi nawet dogadza, mam spokojnie, bo, jak waszmość widzi, wybieram się już do Abramka na piwo...
— Miarkując po bandażu, rana musi być sroga.
— Tak, gdyż wrażą ręką zadana i nie pomszczona. Pamiątka z Nowochwastowa, z chwili, w której niecny Lubowidzki zaprzedawał nas Imperatorowej — szepnął, zwracając na niego mądre, smutkiem nasycone oczy. — Może waszmość tych spraw nieświadomy? Generalność wzbroniła o tem pisać nawet w listach.
— Znam imiona wszystkich aktorów i tenor całego zdarzenia.
— Okropne czasy! — wzdrygnął się, ukąszony przypomnieniem.
— Bo zgniłe i podłe sumienia panują nad nami.