Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Król wielce łaskawy na mnie. Gdzie kwaterujesz?
— U Bernardynów. Przyjdź rano.
Odsunął się, dając miejsce Żukowskiemu, który, wsparty na pacholiku, szedł ciężko ze spuszczonemi oczyma, blady i jakby ostatecznie wyczerpany.
— Jakiś nieborak z ukraińskiej dywizyi — szepnął Zaręba.
— Nie imaginujesz, ile się ich tu przewija i wszyscy o zaległe lenungi skamlą, lub wprost o zaopatrzenie na dalszą drogę, wracają bowiem z rozpuszczonych brygad i często o żebranym chlebie. Hetman na każdym sejmie zgłasza o zapłacenie wojsk, ale i Salomon z próżnego nie naleje.
Naraz sprężył się na widok dam wyfiokowanych, przebódł je palącemi oczyma, dobił czułym uśmiechem i wystawiwszy pierś opiętą granatową kurtą, pokręcał zwycięsko wąsika i zaszeptał:
— Młodsza po prostu marcypan!
— Chyba przez podobieństwo do Tereni — wtrącił złośliwie.
Marcin parsknął wesołym śmiechem, aż gwardyacy, wartujący przy drzwiach, ledwie się od niego powstrzymali.
— Nie zmieniłeś się ani na jotę — zauważył z przekąsem Zaręba.
— Król mi to powiada i za to mnie właśnie lubi — wyznał z dumą.
— Ma też w tobie oddanego oficyera — szepnął z rozmysłem.