Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wem. Parę zczerniałych portretów w złotych ramach ubierało nagie ściany.
Sala była pusta, nudna i pachniała wapnem i rozgrzanym klejem.
Na jakiś tajny znak o zbliżaniu się króla, Friese ustawił wszystkich przed tronem, na dywanie, zajmującym cały środek sali.
Cudzoziemcy wzięli co najwidniejsze miejsca, Zarębie przyszło stanąć na samym końcu, przy damach w czerni.
Król wszedł małemi drzwiczkami, dwaj kadeci z obnażonemi szpadami ustawili się przy tronie, Mirowscy zajęli drzwi, w dziedzińcu zawarczały bębny i warty stanęły pod oknami.
Król wydawał się dzisiaj być w dobrym humorze, uśmiechał się przyjaźnie i jął obchodzić petentów.
Ghigiotti coś mu szeptał do ucha. Friese z drugiej strony mówił nazwiska. Dość długo rozmawiał po angielsku z cudzoziemcami, a potem już kolejno z każdym zamieniał po parę łaskawych słów.
Zaręba pilnie łowił jego głos, ale niewiele ułowił, gdyż byli szeroko rozstawieni, a przytem król zazwyczaj mówił cicho. Usłyszał go dopiero, gdy siwy jegomość zaczął głośno roztaczać swoje żale i skargi.
Król słuchał, jakby wystraszony, usiłując przerwać tę wielce przykrą relacyę, ale szlachcic, nie pozwalając się zbić z tropu, grzmiał coraz zapalczywiej:
— Nic nie zatajam i nic nie koloryzuję, jakem