Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rumor i każdy ze stanu szlacheckiego wchodził do sali tronowej, gdzie król co niedziela dawał publiczne posłuchania.
Wyszedł naprzeciw ksiądz Ghigiotti, Włoch, czarniawej, suchej twarzy i niespokojnych oczu, króla particularny sekretarz, rozpytując łamanym językiem każdego, z czemby przychodził przed Majestat?
Brał go ten i ów na stronę, wyszeptując się z bolączek; Włoch słuchał z jednakim uśmiechem i czasem cicho zagadał, a jeśli była suplika, oddawał ją Friesemu, który zapisując nazwiska i godności, jakby obmacywał suplikantów chytrze zmrużonemi oczkami.
Zaręba sprawił się krótko, po żołniersku i jął się dokoła rozglądać.
Sala tronowa, nie nazbyt wielka i miernej struktury, była świeżo pomalowana na biało i przyozdobiona złoceniami, ale tak licho, że już tu i owdzie łuszczyły się farby i pękały powzdymane tynki.
Tron stał pod czerwonym baldachimem, naprzeciw wyniosłych okien, dających światło i cudny widok na Niemen i jego zieloną kotlinę. Pod ścianami było nieco złoconych krzeseł i parę stołów mozaikowych italskiej roboty, jeno że szpetnie poszczerbionych. Zwierciadła między oknami, złożone z niewielkich tafel, świeciły przymglonym, białawym lustrem. Szary, marmurowy komin w rogu dźwigał złoconą tarczę z herbami ostatniego Sasa, olbrzymie grupy porcelanowe i takież kandelabry. Od sufitu, na którym wskroś zabielań widniały spłowiałe kolory, jakichś dawnych malowideł, zwieszały się pająki, obwieszone kryształowem szkli-