Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tzem — szepnął z goryczą. — Będą czekali, aż Möllendorff zagarnie Warszawę i wtedy dopiero podniosą żałosne larum.
Snadź pojął przyczyny jego wzburzenia Zaręba i ozwał się pocieszająco:
— Tego Igelström nie dopuści, sądzi ją bowiem już Imperatorowej.
Stanęli przed piętrowym domem. Z otwartych okien biły światła i gwary.
Pachoł, srodze skołtuniony i w porwanej liberyi, trzymał straż w ciemnej i na przestrzał wywartej bramie, ale wnet się znalazł czarno ubrany kamerdyner Francuz z zapalonym kandelabrem i gnąc się uniżenie, prowadził schodami, krytymi dywanem, gdzieś na tyły domu.
— Dużo osób? — rzucił Nowakowski, wchodząc do niewielkiej komnaty.
— Cztery stoliki lombra i faraon. Reszta w salonie.
— Daruj, muszę się przebrać, dość mi tej maskarady! — wskazał na swój kontusz i zniknął w przyległej bokówce.
Zaręba ciekawie rozglądał się po komnacie, która służyła za kancelaryę i zarazem była jakby składem kufrów tęgo okutych, zamczystych puzder, stojących na stołach, uprzęży zwalonej w kąty i różnobarwnej liberyi, wiszącej na ścianach. Nie brakowało też łóżek składanych i jakichś parawanów.
Wszedł Nowakowski już w modnym, rudawym fraku, w pończochach i płytkich trzewikach; kamerdy-