Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyw, chwyta, co mu w garść wpadnie, kamień, żelazo czy kół z płota, i bije, bije, póki pary we wrogu, bije na śmierć! — zakończył.
Zerwała się burza aplauzów i galerye aż dygotały od wrzawy i krzyków.
— Nie paktować! Bić pludraków! Precz z Prusakiem!
Nienawiść buchała ze wszystkich serc i gniew zatrząsł całą powszechnością na przypomnienie pruskich przysiąg i pruskiego wiarołomstwa.
Marszałek, nie mogąc uspokoić hałasów dzwonieniem ni głosem, zawiesił posiedzenie i opuścił swoje miejsce, król również skrył się za czerwonemi zasłonami, a wtedy drzwi, wiodące na galerye, otworzyły się z trzaskiem, zadudniały ciężkie stąpania żołnierzy i błysnął las bagnetów nizko pochylonych.
Jegrzy w mig oczyścili balkony z rozwrzeszczanych tłumów, pozostawiając jeno damy, swoich oficyerów i Rocha schrypniętego od nawoływań.
Zaręba, porwany skłębioną ciżbą uciekających przed bagnetami, ani spostrzegł, kiedy się znalazł na zamkowym dziedzińcu.
Właśnie był porządkował srodze zmiętoszony fraczek, rozmyślając, jakby się z powrotem dostać do podkomorzyny, gdy Nowakowski wpadł na niego.
— Szukam cię. Możemy jechać do domu. — Był zły i wzburzony.
— Czy król już solwował sesyę na poniedziałek?
— Jeszcze nie, ale nic tam dzisiaj godnego uwagi nie będzie.