Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chodzi o przewleczenie sprawy, a nie o jej decydowanie — odrzekła, bijąc brawa Krasnodębskiemu, a za nią, jak na komendę, zaklaskali ławą arbitrzy.
— A teraz waszmość pilnie słuchaj — ostrzegła, patrząc przez lornetkę.
Wystąpił bowiem Gostkowski-Ciechanowski, mąż lat średnich, chuderlawej postaci, ubrany w mazowiecki kontusz ciemno-szafirowy i żupan barwy słomkowej; czuprynę miał podgoloną, twarz ściągłą i opiekłą, oczy niebieskie i jasne wąsy przycięte nad wargą.
Zaczął z miejsca przyganiać w tej plenipotencyi opuszczenie artykułów nieustępowania królowi pruskiemu Torunia i Gdańska.
— I ani jednej piędzi polskiej ziemi, ani jednego kamienia z Torunia i Gdańska! — powtórzył z mocą Gostkowski. — Gwałt, podłość i intryga chcą podać, w kajdany całą Rzeczpospolitą! Królu Miłościwy! Najjaśniejsze Stany — wołał głosem nabrzmiałym troską serdeczną — nie przykładajcież się do rozmnażania jęków i krzywd współbraci, nie dawajcież tryumfu gwałtowi a zdradzie, by jeszcze w późne wieki nie powiedziano, jakobyśmy dobrowolnie, z gnuśności jeno, z podłej bojaźni a sromotnego kunktatorstwa ulegli pod jarzmo.
Król pruski z lisią układnością i z kłamliwemi przysięgi mienił się być naszym aliantem i przyjacielem, a pierwszy nas haniebnie zdradził.
Niema być układów z takim przeniewiercą! Niema być żadnych paktów! Bowiem nie paktuje się ze wściekłym psem, któren kąsa i roznosi zarazę, a kto jeno