Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślał, rozdrażniony jego widokiem. — Żywa kukła! Rycerz, rozumiejący tylko kapitulacye! Hetman narodu, jurgieltowany przez jego śmiertelnych wrogów! król gamratek! — szeptał w nim coraz potężniejszy głos straszliwego wstydu i żalów bezbrzeżnych. — Koroną ci zapłacili za pozwolenie pierwszego rozbioru, a czemże ci teraz zapłacą, rakarzu, czem? — wołał do niego ranami swej duszy i wraz stanęły mu w pamięci wszystkie nieszczęścia i krzywdy narodu, wszystka hańba i poniżenie, jakby te poćwiertowane części Rzeczypospolitej, spływające żywą krwią, przemówiły w nim teraz wielkim głosem, który mu przeszywał serce mieczami rozdzierających skarg, że porwał go straszliwy gniew i nie mogąc już znieść okropnej zgryzoty, zagadał gorączkowo do podkomorzyny:
— Widziałem jak królewska głowa leciała z pod noża gilotyny, a kat ją pochwycił za włosy i pokazywał ludowi.
Był prawie siny ze wzburzenia.
— Co waćpanu się stało? Możeś chory? — pytała przerażona, nie pojmując zgoła jego słów bezładnych, ni dziko rozgorzałych oczu.
— Wyjdźmy na powietrze, upał musi waści uderzać do głowy — kłopotała się poczciwie jego stanem, rzeźwiąc jakiemiś solami.
Uspokoił się nieco, ale wyjść nie chciał i po chwili znowu się pogrążył w otchłań żrących dumań. Przegarniał zimnemi oczyma głowy senatorów, posłów i dygnitarzów, niektóre ważył długo, inne jakby odkładał na