Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czność, gotowam się i ja ważyć na wszystko. Ale pod waćpanową komendą — dodała czulej.
— Na Boga, tutaj pełno długich uszów, może indziej — błagał wystraszony.
— To nie ezekajże waszmość ceremonialnej inwitacyi a przychodź do mnie, kiedy tylko zapragniesz. Zawsze będę ci rada.
Jakiś zegar zaczął wybijać piątą i na ławach powstały nagłe rumory.
— Król idzie! uciszyć się, mości panowie, Król! — zagrzmiał huczący bas Rocha.
Stała się wyczekująca cisza i wszystkie oczy zawisły na czerwonych zasłonach.
Jakoż drzwi otwarły się szeroko, gwardyacy stanęli po bokach z karabinami u nogi. Król ukazał się w progu, a za nim następowało dwóch kadetów w paradnych strojach, strusich pióropuszach i z obnażonemi szpadami.
Król szedł wolno, powłócząc ociężałemi oczyma po chylących się kornie przed Majestatem; głowę miał całą w siwych, utrefionych puklach, twarz białą, jakby nieco obrzękłą, nos wielce foremny, wargi uczerwienione i postać dorodną.
Był przybrany w codzienny mundur granatowy z czerwonymi obszlegami, białe pantaliony, pończochy i trzewiki ze złotemi sprzączkami. Koronkowe żaboty burzyły mu się na piersiach, jakby pianą, połyskującą dyamentowemi spięciami, a przez białą kamizelę szła skośnie czerwona, orderowa wstęga; lewą rękę wspie-