Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tryotyzmu, przywitał się z Woyną kordyalnie, a Zarębie powiedział o dawnej znajomości z jego ojcem, ale nim miał czas rozgadać się obszerniej, ogarnęło go paru nadchodzących posłów, pociągając w róg sieni, gdzie był zastawiony stół z zimnemi daniami, ponieważ często posiedzenia przeciągały się do późnej nocy.
Niezrażony tem Zaręba poszedł za nim, przystając nieco na stronie.
— Kogóż tak admirujesz? — ozwał się Nowakowski, niespodziewanie stając przy nim.
Wskazał oczyma zebranych dokoła Skarżyńskiego.
— Godna kompania — skrzywił się wzgardliwie, odwodząc go pod okno. — Mazurskie hetki, pętelki. Nawet nie imaginujesz, kogo widzisz: toć są owi żarliwi zelanci, o których smutna fama rozgłasza się już po Rzeczypospolitej.
— Pierwszy raz w życiu ich widzę — odparł bardzo żywo.
— To wiedz-że, jako ten łysy pijaczyna z miną wygłodniałego kauzyperdy, to Krasnodębski-Liwski; obok niego przyczaja się najwścieklejszy szczekacz sejmowy, Mikorski-Wyszogrodzki; przy nim dmie się zaściankowy Cyceron, Szydłowski-Ciechanowski; zaś to paniątko w wyszarzanej kontusinie i konopnych rapciach przy karabeli, to Ciemniewski-Różański, zaciekły Jakobin, który w Izbie ośmielił się urągać samemu Majestatowi; zaś ten pod ścianą, wysoki, szpakowaty, odęty pychą — Skarzyński-Łomżyński, przezwany krzywoustym i jakby już napiętnowany przez samą naturę za oszczercze sądy i wyniosłość; ostatni, wysoki, czarny, z twarzą ostrą,