Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pierścienie, trójkąty, katechizmy i słowa, otwierające spiskowe Sezamy. Byłaby pora uderzyć działaniem.
— Stanie się i to. A każde wielkie zamierzenie musi przywdziać maskę i mieć swój rytuał dla wtajemniczonych. Należysz do nas? — spytał już otwarcie.
— Należę tylko do siebie — odparł wyniośle.
Zmieszał się Zaręba, żałując słów, poprzednio wymówionych.
— Co po psie w kościele, kiedy pacierza nie mówi — dodał Woyna po chwili ze śmiechem. — Komu ochota łba nadstawiać, nie przeszkadzam, ja wolę faraona i butelki. Bachusowym wolentaryuszem uczyniła mnie natura i temu się nie sprzeciwię.
— Wiesz o naszych znakach i nie należysz do koła! — trwożył się Zaręba.
— Wiem i daję ci parol honoru, iż przed pierwszym tobą wyznałem...
Weszli na plac Zamkowy, zapchany już powozami, służbą i żołnierstwem; na środku, pod kępą drzew olbrzymich, stały armaty, pokryte zielonemi płachtami z pod których wysuwały się śpiżowe paszcze, przyrychtowane na Zamek. Żołnierze, w zielonych, opiętych kurtach i lśniących, czarnych szkopkach, z karabinami przy nodze, zamykali kordonami wyloty ulic, nie dopuszczając na plac pospólstwa, reszta biwakowała przy jaszczykach i furgonach za armatami, lub wartowała przy moście i nad zamkowemi fosami.
— Alianckie konkluzye dla zelantów — rzucił Zaręba, wskazując armaty.